sobota, 5 października 2019

Fragment najnowszej książki Leszka Szulca pt. "Dzwoń dzwoni - szkoda gadać".


Wywiad ze Stanisławem Łaszkiem – Oświęcimiakiem, który uratował się w Lubece. 
Data: październik 1958 rok. Opowiada Leszek Jan Szulc.

W październiku 1958 roku zachorowałem na żółtaczkę. W oddziale zakaźnym szpitala zająłem miejsce w dwuosobowym pokoju. Moim współtowarzyszem był Stanisław Łaszek, krępy mężczyzna w sile wieku, o plamistej twarzy i zniekształconym uchu. Pełnił funkcję dyrektora szkoły „Leśny Ogród” na ulicy Chramcówki. Prosił ażebym się nie przedstawiał, gdyż zna mnie z widzenia i opowiadań i wyraził zadowolenie, iż razem ze mną będzie się leczyć. Gdy nazajutrz udaliśmy się do łazienki, zauważyłem iż bliznowate plamy ma rękach i plecach. Zapytałem o ich pochodzenie.
Przez kilkanaście dni Stanisław Łaszek opowiadał o bestialstwach w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Był on nauczycielem w Bydgoszczy. Cudem uniknął śmierci podczas masakry, którą hitlerowcy urządzili na inteligencji. Został aresztowany ze swoim bratem Franciszkiem i wywieziony do Oświęcimia. Był jednym z więźniów o trzycyfrowym numerze – jednym z pierwszych, którzy budowali obóz. Blizny pochodziły z razów zadanych przez niemieckich strażników. Stanisław Łaszek był świadkiem i uczestnikiem wszelkich nieludzkich poczynań hitlerowskich prześladowców i kapo. Sami więźniowie też niejednokrotnie wyłamywali się z reguł obozowego współżycia.
Nagannie zachowywali się zwłaszcza Rosjanie i Cyganie, którzy okradali swoich współtowarzyszy niedoli z resztek zachowanego jadła, okruch i skórek od chleba. Niewytrzymywanie okrucieństw i głodu, w dużym stopniu zaważyło, iż okradziony więzień doniósł strażnikowi o kradzieży wskazując na Cygana jako sprawcę.
Wieczorem Cygana „poproszono na zabawę”. Przy dźwiękach muzyki kazano mu tańczyć z roznegliżowaną „Madchen fur alles”. Gdy ta doprowadziła go do wzwodu, kapo szczypcami miażdżył mu jądra. Cygan zmarł w mękach. Od tego czasu nie skarżono się na kradzieże, pomimo iż trwały nadal. Stanisław Łaszek stwierdzał niejednokrotnie, iż setki więźniów przeżycie w obozie zawdzięczają pomocy z zewnątrz, którą słały jednostki AK z Warszawy i Krakowa. Konspiratorzy dostarczali do obozu cebulę i czosnek, które chroniły ich od szkorbutu i chorób.
Przy likwidacji obozu, deportowani do Lubeki więźniowie, znając wartość cebuli i czosnku, wypełniali nimi kieszenie swych obozowych łachmanów. Postój w Lubece nie trwał długo. Niemcy ładowali po 500 więźniów na stare okręty-łajby, którymi dowodzili starzy marynarze i wypływali na Zatokę Lubecką. Tam okręty te były przez aliantów zatapiane. Do tych, którzy wydostali się z okrętów i płynęli do redy, Niemcy strzelali jak do kaczek, a jeśli komuś udawało się dopłynąć do brzegu, stawiano ich pod mur i rozstrzeliwano. On wraz z bratem szczęśliwie wydostał się na brzeg. Z chwilą, gdy na rozkaz udali się w kierunku „ściany śmierci” nastąpił dywanowy nalot aliancki. Niemieccy sprawcy schowali się wraz z nimi do pobliskiego rowu. Warkot silników sprawiał wrażenie, że samoloty lecą tuż nad ich głowami. Brat się wychylił i krzyknął: „Stachu! Czołgi amerykańskie!”

***

Niemcy zostali rozbrojeni, a ich wzięto do szpitala. Po kilkunastu dniach, Amerykanie zaproponowali im wyjazd do Stanów Zjednoczonych w celu zrobienia filmów. Franciszek skorzystał z oferty, on zaś został poddany leczeniu przez specjalistów Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża i jako więzień najdłużej przebywający w Oświęcimiu został „informatorem” o losach więzionych. Po zorganizowaniu w Lubece polskiej szkoły przyjechał do Bydgoszczy. Cała jego rodzina podczas okupacji została zgładzona.
W Bydgoszczy lekarze zlecili Łaszkowi operację płuca. Otrzymał skierowanie do specjalistów w Warszawie.
Ze Szwajcarii otrzymał niezbędne leki osłonowe i przygotowano go do operacji, W przeddzień operacji leki zostały skradzione. Dzięki życzliwości i operatywności ambasady Szwajcarii, przywieziono mu nazajutrz nową porcję leków.
Po rekonwalescencji, w myśl zaleceń lekarzy, zamieszkał w Zakopanem. Tu po bezskutecznych, przez ponad dwa lata staraniach, nie mógł dostać pracy w swoim zawodzie.
Dopiero po październiku „zawiał skuteczny wiatr” – powiedział Łaszek. „Wiem, iż pan też dmuchał.”.
Opowiadanie Stanisława wryło mi się głęboko w pamięci. Jako ozdrowieńcy spotykaliśmy się na kawie i u znajomych.

Generał Władysław Anders o Powstaniu Warszawskim

"Byłem całkowicie zaskoczony wybuchem powstania w Warszawie. Uważam to za największe nieszczęście w naszej obecnej sytuacji. Nie miało ono najmniejszych szans powodzenia, a naraziło nie tylko naszą stolicę, ale i tę część Kraju, będącą pod okupacją niemiecką, na nowe straszliwe represje. (…) Chyba nikt uczciwy i nieślepy nie miał jednak złudzeń, że stanie się to, co się stało, to jest, że Sowiety nie tylko nie pomogą naszej ukochanej, bohaterskiej Warszawie, ale z największym zadowoleniem i radością będą czekać, aż się wyleje do dna najlepsza krew Narodu Polskiego - podsumował 31 lipca Anders. Gdyby mógł, postawiłby decydentów przed sądem..."