Wywiad ze Stanisławem Łaszkiem – Oświęcimiakiem, który
uratował się w Lubece.
Data: październik 1958 rok. Opowiada Leszek Jan Szulc.
W październiku 1958 roku zachorowałem na żółtaczkę. W oddziale
zakaźnym szpitala zająłem miejsce w dwuosobowym pokoju. Moim współtowarzyszem
był Stanisław Łaszek, krępy mężczyzna w sile wieku, o plamistej twarzy i
zniekształconym uchu. Pełnił funkcję dyrektora szkoły „Leśny Ogród” na ulicy
Chramcówki. Prosił ażebym się nie przedstawiał, gdyż zna mnie z widzenia i
opowiadań i wyraził zadowolenie, iż razem ze mną będzie się leczyć. Gdy
nazajutrz udaliśmy się do łazienki, zauważyłem iż bliznowate plamy ma rękach i
plecach. Zapytałem o ich pochodzenie.
Przez kilkanaście dni Stanisław Łaszek opowiadał o
bestialstwach w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Był on nauczycielem w
Bydgoszczy. Cudem uniknął śmierci podczas masakry, którą hitlerowcy urządzili
na inteligencji. Został aresztowany ze swoim bratem Franciszkiem i wywieziony
do Oświęcimia. Był jednym z więźniów o trzycyfrowym numerze – jednym z
pierwszych, którzy budowali obóz. Blizny pochodziły z razów zadanych przez
niemieckich strażników. Stanisław Łaszek był świadkiem i uczestnikiem wszelkich
nieludzkich poczynań hitlerowskich prześladowców i kapo. Sami więźniowie też
niejednokrotnie wyłamywali się z reguł obozowego współżycia.
Nagannie zachowywali się zwłaszcza Rosjanie i Cyganie, którzy
okradali swoich współtowarzyszy niedoli z resztek zachowanego jadła, okruch i
skórek od chleba. Niewytrzymywanie okrucieństw i głodu, w dużym stopniu
zaważyło, iż okradziony więzień doniósł strażnikowi o kradzieży wskazując na
Cygana jako sprawcę.
Wieczorem Cygana „poproszono na zabawę”. Przy dźwiękach muzyki
kazano mu tańczyć z roznegliżowaną „Madchen fur alles”. Gdy ta doprowadziła go
do wzwodu, kapo szczypcami miażdżył mu jądra. Cygan zmarł w mękach. Od tego
czasu nie skarżono się na kradzieże, pomimo iż trwały nadal. Stanisław Łaszek
stwierdzał niejednokrotnie, iż setki więźniów przeżycie w obozie zawdzięczają
pomocy z zewnątrz, którą słały jednostki AK z Warszawy i Krakowa. Konspiratorzy
dostarczali do obozu cebulę i czosnek, które chroniły ich od szkorbutu i
chorób.
Przy likwidacji obozu, deportowani do Lubeki więźniowie,
znając wartość cebuli i czosnku, wypełniali nimi kieszenie swych obozowych
łachmanów. Postój w Lubece nie trwał długo. Niemcy ładowali po 500 więźniów na
stare okręty-łajby, którymi dowodzili starzy marynarze i wypływali na Zatokę
Lubecką. Tam okręty te były przez aliantów zatapiane. Do tych, którzy wydostali
się z okrętów i płynęli do redy, Niemcy strzelali jak do kaczek, a jeśli komuś
udawało się dopłynąć do brzegu, stawiano ich pod mur i rozstrzeliwano. On wraz
z bratem szczęśliwie wydostał się na brzeg. Z chwilą, gdy na rozkaz udali się w
kierunku „ściany śmierci” nastąpił dywanowy nalot aliancki. Niemieccy sprawcy schowali
się wraz z nimi do pobliskiego rowu. Warkot silników sprawiał wrażenie, że
samoloty lecą tuż nad ich głowami. Brat się wychylił i krzyknął: „Stachu! Czołgi
amerykańskie!”
***
Niemcy zostali rozbrojeni, a ich wzięto do szpitala. Po
kilkunastu dniach, Amerykanie zaproponowali im wyjazd do Stanów Zjednoczonych w
celu zrobienia filmów. Franciszek skorzystał z oferty, on zaś został poddany leczeniu
przez specjalistów Szwajcarskiego Czerwonego Krzyża i jako więzień najdłużej
przebywający w Oświęcimiu został „informatorem” o losach więzionych. Po zorganizowaniu
w Lubece polskiej szkoły przyjechał do Bydgoszczy. Cała jego rodzina podczas
okupacji została zgładzona.
W Bydgoszczy lekarze zlecili Łaszkowi operację płuca. Otrzymał
skierowanie do specjalistów w Warszawie.
Ze Szwajcarii otrzymał niezbędne leki osłonowe i przygotowano
go do operacji, W przeddzień operacji leki zostały skradzione. Dzięki
życzliwości i operatywności ambasady Szwajcarii, przywieziono mu nazajutrz nową
porcję leków.
Po rekonwalescencji, w myśl zaleceń lekarzy, zamieszkał w
Zakopanem. Tu po bezskutecznych, przez ponad dwa lata staraniach, nie mógł dostać
pracy w swoim zawodzie.
Dopiero po październiku „zawiał skuteczny wiatr” – powiedział
Łaszek. „Wiem, iż pan też dmuchał.”.
Opowiadanie Stanisława wryło mi się głęboko w pamięci. Jako
ozdrowieńcy spotykaliśmy się na kawie i u znajomych.